Opinie
Witold Kwaśnicki
Marzenie o innowacyjnej
Europie
Wyznaczony w strategii
lizbońskiej cel zwiększenia nakładów na badania i rozwój
do poziomu 3 proc. PKB powinien być kluczowy dla UE.
Myślenie w kategoriach wskaźników znów przypomina
myślenie życzeniowe, jakiego byliśmy świadkami w czasach
realnego socjalizmu - uważa profesor ekonomii
Uniwersytetu Wrocławskiego
|
Pomnik Odkryć
Geograficznych w Lizbonie
CORBIS |
Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku przywódcy Unii
Europejskiej zdali sobie sprawę, że coś złego dzieje się
z gospodarkami Wspólnoty. Zauważyli, że nie tylko poziom
rozwoju gospodarczego w UE jest ok. 15 proc. niższy niż
w USA, ale - co gorsza - Unia zaczyna tracić dystans do
szybko rozwijającej się gospodarki Stanów, w której
wzrasta wydajność pracy i innowacyjność. Efektem tej
diagnozy było podpisanie w 2000 r. tzw. strategii
lizbońskiej. Zgodnie z kalendarzem lizbońskim w 2010 r.
UE powinna stać się "najbardziej konkurencyjną
gospodarką świata".
Jeśli chodzi o retorykę, strategia lizbońska
przypomina tę z okresu realnego socjalizmu, kiedy też
wytyczano podobne cele - dogonienia i przegonienia
gospodarki kapitalistycznej. Jak wynika z oficjalnej
oceny strategii lizbońskiej, dokonanej przez UE w
połowie obecnej dekady, główny cel tej strategii nie
zostanie osiągnięty.
W ogromnej liczbie wypowiedzi i publikacji powtarza
się jak mantrę słowa o "potrzebie pokonania istniejących
barier poprawy innowacyjności, takich jak nieefektywne
reżimy własności intelektualnej, słabe powiązania między
nauką a przemysłem, brak kapitału wysokiego ryzyka i
efektywnego prawa bankructwa" czy o konieczności
"wzmocnienia reżimów własności intelektualnej,
podwyższenia poziomu wiedzy naukowej, ograniczenia
obciążeń legislacyjnych dla małych, młodych i
innowacyjnych firm, zapewnienia większych efektów z
finansowanych przez UE badań naukowych".
Odnieść można wrażenie, że wiele energii w Europie
poświęca się na tworzenie ładnie brzmiących haseł. Mówi
się o potrzebie budowania "wspólnej przestrzeni
badawczej", "europejskiej przestrzeni badawczej", o
"innowacyjnej Europie", "jednolitym innowacyjnym rynku"
i "biegunach doskonałości". W Polsce karierę robił
program rozwoju zaawansowanych technologii pod
sugestywnym tytułem "Wędka technologiczna". Znów
nasuwają się skojarzenia z okresem realnego socjalizmu,
kiedy więcej energii poświęcano propagandzie niż
działaniom.
Typowym przykładem tego specyficznego stylu myślenia
w Unii jest opublikowany w 2006 r. raport grupy
ekspertów pracujących pod przewodnictwem byłego premiera
Finlandii Esko Aho pt. "Stwarzanie innowacyjnej Europy".
Wydaje się, że propozycja grupy Aho to kontynuacja
dominującego w przeszłości w UE podejścia, które
Frederich von Hayek nazywał konstruktywistycznym
racjonalizmem. Zwykle chodzi o wprowadzenie w życie
modelu wymyślonego przez grono intelektualistów, dzięki
czemu możliwe będzie osiągnięcie celów. Mimo pewnych
elementów nowego spojrzenia na problem poprawy
innowacyjności w Europie w raporcie tym nie proponuje
się oddolnego, spontanicznego, rynkowego procesu, tak
bardzo potrzebnego w badaniach naukowych, ale powołanie
kolejnych instytucji, które będą wytyczały cele,
planowały, finansowały centralnie te działania.
Autorzy raportu piszą, że podstawową ich rekomendacją
jest podpisanie "paktu na rzecz badań i innowacyjności".
Według Esko Aho konieczne jest nie tylko finansowanie
innowacyjności czy badań, ale także, działania związane
z tworzeniem rynku, mobilnością zasobów lub z naszymi
postawami i wartościami". Pomysł podpisania jakiegoś
paktu sugeruje znów, że podejmuje się walkę, która
(podobnie jak walka z bezrobociem, walka z biedą, walka
z narkotykami, walka z korupcją itd.) będzie kosztowna,
długotrwała, trudna do wygrania i rządy będą ogłaszały
kolejne zwycięstwa w bitwach, ale wojna nigdy nie będzie
wygrana.
Ciekawe, że autorzy raportu proponują, by rdzeniem
działań był "przyjazny innowacjom rynek". Wydaje się, że
zupełnie nie rozumieją istoty rynku. Rynek z definicji
jest przyjazny innowacjom (to dlatego Wielka Brytania
osiągnęła sukces w połowie XIX wieku, dlatego na
przełomie XIX i XX wieku USA wyprzedziły Wielką
Brytanię, to dzięki rynkowym innowacjom kapitalizm
zwyciężył w zimnej wojnie i spowodował upadek komunizmu
w ostatniej dekadzie XX wieku). Wbrew temu, co twierdzą
autorzy raportu, to nie brak przyjaznego innowacjom
rynku jest główną barierą dla inwestycji w zakresie
badań i innowacji, ale po prostu brak rynku
zastępowanego powszechnie przez centralne instytucje
europejskie i krajowe.
Autorzy raportu nie rezygnują z manii używania
wskaźników, czegoś, co można w tym przypadku nazwać
fetyszem 3 proc. Uznają, że wyznaczony w strategii
lizbońskiej cel zwiększenia nakładów na badania i rozwój
(B+R) do 3 proc. PKB powinien być kluczowy w działaniu
UE. Myślenie w kategoriach wskaźników znów przypomina
myślenie życzeniowe, jakiego byliśmy świadkami w czasach
realnego socjalizmu. Wtedy centralni planiści myśleli w
kategoriach osiągnięcia wskaźników. W gospodarce
rynkowej nikt się nie zastanawia, jakiej wartości
wskaźniki rozwoju gospodarki narodowej powinny być
osiągnięte. Ich wartości mogą być interesujące z
naukowego punktu widzenia, ale dla biznesmena odgrywają
drugorzędną rolę. Nie są celem, ale wynikiem jego
codziennych decyzji sprzyjających konkurencyjności
firmy. Myśląc w kategoriach osiągnięcia odpowiedniej
wartości wskaźników, zapomina się, że nie tyle wartość
wskaźnika, ile efektywność działań jest ważna.
Gospodarki centralnie planowane rozpadły się nie
dlatego, że nie osiągnięto odpowiedniej wartości
wskaźnika nakładów inwestycyjnych, ale dlatego, że po
prostu nieefektywnie inwestowano. Dokładnie tak samo
jest z nakładami na badania naukowe.
W podobnym duchu należałoby przeanalizować inne
postulaty grupy Aho. Na przykład o potrzebie
"zharmonizowania środowiska legislacyjnego w skali UE".
Znów nie chodzi przecież, o to by prawo było jednakowe w
Unii, ale by go było po prostu mało i by nie stwarzało
barier dla innowacyjności.
Możliwości powstania "innowacyjnej Europy" są bardzo
niewielkie. Jedyną szansą na to jest radykalna zmiana
myślenia i stylu działania przywódców europejskich. Unia
jest chora i wymaga radykalnej terapii w stylu Ludwiga
Erharda w Niemczech w 1948 r. oraz podobnej
przeprowadzonej przez Leszka Balcerowicza w Polsce w
1990 r. Europie brak kreatywności związanej ze swobodą
twórczą, która z kolei związana jest nie tyle z
intelektem, wymuszaniem działań, ile z tym, co Carl Jung
nazywa instynktem zabawy.
Często przytaczana jest opowieść jak to Aleksander
Wielki odwiedził Diogenesa i zapytał, co może dla niego
zrobić, a słynny nauczyciel odpowiedział: "Nie zasłaniaj
mi światła". Podobnie można byłoby poprosić biurokratów
z UE, by starając się stymulować rozwój innowacyjności,
sprzyjali kreatywności, po prostu "nie zasłaniając
światła".
Kreatywności nie uzyska się, pompując pieniądze w
sektor badań, lecz stwarzając warunki swobody twórczej.
Zdają sobie z tego sprawę właściciele firm prywatnych,
którzy nie tylko dobrze nagradzają badaczy, ale także
stwarzają odpowiednie warunki do twórczej pracy. Jednym
z takich elementów jest często stosowana polityka 15
proc. - zatrudniony w ośrodku badawczym powinien
poświęcić 85 proc. czasu na wykonywanie obowiązków
(często rutynowych badań), a pozostałe 15 proc. ma na
niczym nieskrępowane badania zgodnie z jego
indywidualnymi preferencjami. Gdy w wyniku takich
indywidualnych działań zrodzi się pomysł na innowacyjną
produkcję, z pomocą pracodawcy powstaje często tzw.
firma odpryskowa, zyskowna zarówno dla wynalazcy, jak
dla pracodawcy.
Remedium na zapóźnienie innowacyjne Europy nie trzeba
szukać tam, gdzie się zwykle go szuka, tzn. w procesie
badawczo-rozwojowym. Fundamentalnym warunkiem jest
uzdrowienie finansów publicznych, szybkie i efektywne
wprowadzenie mechanizmów rynkowych i przez to
zagwarantowanie wysokiej konkurencji we wszystkich
sferach aktywności gospodarczej oraz prorynkowe reformy
systemów podatkowego i socjalnego.
Witold Kwaśnicki
|