Witold Kwaśnicki*
07-03-2005
, ostatnia aktualizacja 07-03-2005 17:20
Na świecie nie ubywa pracy. Nie spełniają się kasandryczne wizje, że niszczy ją rewolucja technologiczna. Znikają jedne miejsca pracy, ale powstają nowe
W "Gazecie" z 3 marca ukazał się artykuł Zbigniewa Witkowskiego "Balcerowicz musi dostrzec". W zasadzie każde zdanie tam napisane wymagałoby polemiki. Ograniczę się do jednego tylko wątku. Witkowski pisze: "Wszyscy ekonomiści, łącznie z największymi liberałami, wiedzą już, że pracy, zarówno fizycznej, jak i umysłowej, na świecie ubywa, właściciel kapitału zaś nie jest nastawiony na dawanie pracy, lecz jedynie na pomnażanie dóbr".
Po pierwsze, czy kiedykolwiek właściciel kapitału był nastawiony na "dawanie pracy"? Kapitalista, by przetrwać na rynku, ale także by spełnić swoją misję społeczną, musi zaspokajać potrzeby konsumenta, musi mu schlebiać. Schlebiając konsumentowi, kapitalista zarabia (ale też ryzykuje, że utraci zainwestowany kapitał) i tworzy miejsca pracy. W 1970 r. Milton Friedman stwierdził, że "odpowiedzialnością społeczną biznesu jest powiększanie zysku". W podobnym duchu w 1993 r. wypowiedział się guru zarządzania Peter Drucker "Biznes nieprzynoszący zysku (...) jest społecznie nieodpowiedzialny. Marnuje zasoby społeczne. Ekonomia wykonywanych działań jest podstawą; bez niej biznes nie może podjąć żadnej innej odpowiedzialności, nie może być dobrym pracodawcą, dobrym obywatelem, dobrym sąsiadem".
Kreatywna destrukcja
Po drugie, jestem liberałem i wcale nie uważam, że na świecie ubywa pracy. Nie ubywa i nie będzie ubywało. Teza, że zmiany technologiczne ograniczają miejsca pracy, jest powtarzana od zarania rewolucji przemysłowej w XVIII w. Mimo często kasandrycznych wizji jakoś się one nie spełniły. Przypomnę, że od czasów rewolucji przemysłowej obserwowaliśmy niespotykany wzrost demograficzny i rozwój technologiczny. Przez te 250 lat cywilizacja zachodnia jakoś poradziła sobie z "ograniczaniem miejsc pracy w wyniku postępu technologicznego". Pracy nigdy nie zabrakło. Używając określenia Josepha Schumpetera, można powiedzieć, że każdy przełom technologiczny jest sprawcą tzw. kreatywnej destrukcji, także na rynku pracy. Zmiany strukturalne powodują, że całe grupy zawodów tracą na znaczeniu, ale jednocześnie pojawia się ogromna liczba nowych zawodów z nawiązką rekompensująca utracone stanowiska pracy. Rozwój przemysłu samochodowego związany z wprowadzeniem silnika spalania wewnętrznego spowodował spustoszenie w przemyśle produkującym powozy - pomiędzy 1909 a 1919 r. zatrudnienie w tym przemyśle spadło z 70 tys. do 26 tys. Jednak w nowym przemyśle samochodowym miejsca pracy wzrosły z 85 tys. do 394 tys.
Najbardziej chyba znanym ruchem przeciwko utracie miejsc pracy w wyniku postępu technologicznego byli luddyści. W 1811 r. grupa zamaskowanych mężczyzn, której przewodził Ned Ludd, włamała się do fabryki tekstyliów w Nottingham. Ludzie Ludda zniszczyli maszyny dziewiarskie, winiąc je za utratę pracy. Ruch luddystów powodował tak duże straty, że na przełomie 1811 i 1812 r. wprowadzono karę śmierci za niszczenie maszyn.
W latach 50. wielu światłych ludzi wyrażało obawy, że komputery spowodują likwidację miejsc pracy. Dobrym przykładem jest twórca cybernetyki, matematyk i pionier nauk komputerowych Norbert Wierner. I jego kasandryczne wizje się nie spełniły.
Praca nie ubywa
Między bajki należy włożyć głoszone współcześnie przez Jeremy'ego Rifkina i innych znanych badaczy poglądy, że zabraknie pracy, że 20 proc. społeczeństwa będzie miało pracę, a pozostałe 80 proc. będzie żyło na granicy egzystencji.
Jeśli tylko rozwój gospodarzy (w tym rozwój rynku pracy) oparty będzie na rynkowym mechanizmie cenowym, konkurencji i ludzkiej przedsiębiorczości, to pracy na pewno nie zabraknie. Tam, gdzie tego typu mechanizmy funkcjonują całkiem nieźle, pracy jest dużo. Dobrym przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie w ostatnich 25 latach wykreowano ponad 40 mln nowych miejsc pracy, 72 proc. dorosłych ludzi jest aktywnych zawodowo, bezrobocie jest na poziomie naturalnym (ok. 4 proc.), a bezrobocie długookresowe (ponad rok) obejmuje 11 proc. bezrobotnych. Natomiast tam, gdzie mechanizmy te funkcjonują beznadziejnie, gdzie dominują rozbudowane programy socjalne, pracy ubywa; jak w Europie, gdzie aktywność zawodowa jest na poziomie 63 proc., średnia stopa bezrobocia 9-10 proc., a bezrobocie długookresowe obejmuje ok. 40 proc. bezrobotnych (w Polsce jest jeszcze gorzej - 50 proc. aktywnych zawodowo i 19 proc. bezrobotnych).
Nieprawdą jest to, co pisze Witkowski, że "od 15 lat polskiej transformacji nasi ekonomiści, łącznie z samym Balcerowiczem, są bezradni wobec utrzymującego się wysokiego bezrobocia". W okresie, kiedy mechanizmy rynkowe funkcjonowały całkiem nieźle, wszystko wskazywało, że bezrobocie zostanie zlikwidowane. Po całkiem zrozumiałym wzroście bezrobocia w pierwszych latach transformacji (maksimum w 1993 r. 16,4 proc.) nastąpił jego systematyczny spadek (do ok. 10 proc. w latach 1997 i 1998). Od 1997 r. wystąpiło wyraźne odejście od prorynkowej postawy rządów w Polsce i oczywiście wzrost bezrobocia do prawie 20 proc. w 2003 r.
*Prof. Witold Kwaśnicki jest wykładowcą w Instytucie Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Wrocławskiego