WITOLD KWAŚNICKI: Którędy do dobrobytu?
Zapomniany podatnik
Niektórzy ludzie, dostrzegając bliźniego w potrzebie, bez
zbytniego gadania spieszą z pomocą, poświęcając własny czas, dobra
materialne czy też zwyczajnie własne pieniądze. Potrafią się też w
takim celu skrzyknąć i założyć np. odpowiednie stowarzyszenie bądź
fundację.
Inni, a są to na ogół politycy, powołujący się na swą - jak to
nazywają - lewicową wrażliwość społeczną, pragną być dobrodziejami
na znacznie większą skalę i przez stanowienie "pomocowego" prawa
wspierać określone środowiska bądź całe grupy społeczne. Jednak
faktyczne koszty takiego dobrodziejstwa - o czym się zapomina -
ponosi zupełnie ktoś inny.
Wyobraźmy sobie czterech obywateli. Pierwszy - Abiński, jest
znanym politykiem, któremu szczególnie zależy na losach tzw. szarego
obywatela - Iksińskiego (choć tak naprawdę zależy mu na jakichś
szczególnych grupach Iksińskich, które uważa za pokrzywdzone).
Iksiński i inni jemu podobni, zdaniem Abińskiego, cierpią. Zwraca
się on do Babińskiego, także społecznika, aby temu zaradzić, ale
ponieważ polityków społeczników jest mniej niż reszty obywateli,
których łącznie nazwiemy Cabińskim, to pomysły obu panów dotyczą
także jego (faktycznie: milionów Cabińskich).
Prawo, jakie w następstwie ich starań zostało przyjęte przez
parlament, wymaga pieniędzy i te pieniądze, aby rozwiązać problemy
grupy Iksińskich, trzeba najpierw w postaci podatków zabrać niezbyt
licznym Abińskiemu i Babińskiemu, ale już rzeszom Cabińskich.
Nasi pełni dobrej woli społecznicy nie rozwiązali problemów
Iksińskiego sami, w drodze bezpośredniej pomocy czy za pośrednictwem
instytucji charytatywnych. Kosztami ich przepojonych dobrą wolą
działań obciążyli przymusowo miliony Cabińskich, których nikt o
zdanie w sprawie Iksińskiego nie pytał! Amerykański teoretyk
polityki, W.G. Sumner, w napisanym bardzo dawno, bo w 1883 roku
eseju, nazwał Cabińskiego "zapomnianym człowiekiem". My raczej
nazwalibyśmy go zapomnianym podatnikiem.
Owe zapomniane miliony Cabińskich to właśnie szarzy obywatele,
najczęściej solidnie pracujący ludzie. Nie oczekują od nikogo
pomocy, są niezależni, troszczą się o swoich bliskich. Przyczyniają
się do wzrostu własnego dobrobytu i dobrobytu ogółu.
Solidnie pracujący Cabińscy nie są wszakże w pełni
samowystarczalni. Poziom ich życia zależy także od sumy społecznie
wypracowanego kapitału. Każda jego cząstka przekazana leniwym,
niezaradnym czy chciwym zmniejsza kapitał służący do zapłacenia
Cabińskim za ich solidną pracę. Ale o przykładowym Cabińskim mało
kto pamięta, bo nie robi on wrzawy wokół siebie, nie protestuje pod
ministerstwem czy parlamentem, nie blokuje dróg, lecz pracuje.
Przede wszystkim jednak płaci, i to płaci ponad miarę.
Obecnie w większości krajów rozwiniętych "zapomniani podatnicy"
oddają państwu w postaci podatków średnio 40 proc. tego, co
wypracują. Żeby zobrazować tę liczbę, pomyślmy o Polaku w roku 2004,
który oddaje państwu 48 proc. tego, co wypracuje. W dniu wypłaty
dostaje "na rękę", czyli netto, 1000 zł, ale gdyby przyjrzał się
wszystkim innym obciążeniom swojej płacy, to zauważyłby, że
wypracowana przez niego pensja (brutto) wyniosła ponad 1900 zł.
Zatem ponad 900 zł zabiera państwo! W różnej formie: podatków
bezpośrednich, pośrednich, na przyszłą emeryturę czy rentę, na
opiekę zdrowotną, na aktywizację zawodową - i na inne
"niedorzeczności".
Piszę: "niedorzeczności", by nie nazwać tego wyłudzeniem, bo w
istocie płacimy państwu m.in. na naszą emeryturę, ale żeby była ona
w miarę wysoka, to właściwie musielibyśmy całe życie zawodowe płacić
na nią też prywatnie. A już ta sama przymusowa składka zainwestowana
na rynku finansowym przyniosłaby znacznie większą emeryturę. Płacimy
też na państwowe ubezpieczenie zdrowotne, ale - z konieczności -
także za wiele usług medycznych w prywatnym gabinecie lub w placówce
skorumpowanej publicznej służby zdrowia.
Właściwie ogromna większość Cabińskich, "zapomnianych
podatników", mogłaby bez haraczu na rzecz państwa żyć niewątpliwie
lepiej. Ale problem w tym, że to Abińscy i Babińscy naszego świata
realizują swoje ukochane społeczne utopie - często w skutkach
szkodliwe! - kosztem milionów Cabińskich. I tak będzie zapewne,
dopóki nie doczekamy się... rewolty podatników.
Jest chyba coś patologicznego w tym, że obciążenia podatkowe
obywateli przewyższają łączne wydatki na to, co jest
najpotrzebniejsze każdemu człowiekowi, tzn. na żywność, ubranie i
mieszkanie. Na przełomie dwóch stuleci przeciętny Amerykanin
zapłacił 10 298 dolarów podatku, natomiast na żywność wydał 2693, na
ubranie 1404, a na mieszkanie 5833 dolary.
A przecież USA czy Japonia (i po liberalnych reformach Nowa
Zelandia) to kraje, w których państwo zabiera obywatelom znacznie
mniej niż w Europie Zachodniej i znacznie mniej niż w Polsce,
Czechach czy na Węgrzech, mierząc udziałem podatków w PKB.
Autor jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego
|